Mężczyzna wychowany w przekonaniu, że kuchnia należy do kobiet, uczy się gotować. Pedantycznie i z niewiarygodnym humorem. Oto Pedant w kuchni Juliana Barnesa - książka, która pokazuje, że "smak nie jest kwestią przypadku".
Okładka książki, a raczej książeczki Pedant w kuchni podpowiadała mi, że będę miała do czynienia z niemalże poradnikiem idealnego pana domu. Wiesz, taka męska wersja Gośki Rozenek, a tu zonk. Biały talerz na okładce to taka zmyłka. W rzeczywistości chodzi o pedanterie w stosowaniu się do receptur kulinarnych.
Wyobraź sobie takiego chłopa, dajmy mu na imię Julian. Juliana karmiła mama i Julian miał zapowiedziane, że w kuchni to on nie ma czego szukać. Lata mijały i w końcu Julianowi przyszło do głowy, że może on by jednak spróbował. A co - najwyżej się nie uda. I zaczął, a jak to Julian, stwierdził, że jak coś robić, to porządnie. Krytycznym okiem patrzył na każdy przepis, na każdy efekt tego, co tworzył i jeszcze trzeba było przy tym wszystkim uważać, żeby czymś Juliana nie urazić.
Julian odnosił w kuchni sukcesy, ale zaliczał też porażki. Mimo to wiedział jedno - zawsze, ale to absolutnie zawsze trzeba się trzymać receptury. Nawet pomylenie kolejności składników może sprawić, że zaliczymy totalną wpadkę.
Autor opisuje swoje kulinarne zmagania w sposób dość specyficzny - jednocześnie z humorem, ale też poważnie, co tworzy bardzo ciekawą mieszankę. Czytając, próbowałam sobie przypomnieć swoje pierwsze kroki w kuchni, ale niestety się nie udało. Gotuję chyba od 12 roku życia i początków mieszania w garach absolutnie nie pamiętam.
Myślę jednak, że Pedant w kuchni byłyby doskonałym upominkiem dla faceta, który chciałby (albo musi) nauczyć się gotować. Żeby biedny nie myślał sobie, że od razu Kraków zbudowano. I żeby się nie poddawał, bo... nie liczy się ilość, a jakość.
Pedant w kuchni - Julian Barnes
Wydawnictwo: Świat Książki
Stron: 184
Okładka książki, a raczej książeczki Pedant w kuchni podpowiadała mi, że będę miała do czynienia z niemalże poradnikiem idealnego pana domu. Wiesz, taka męska wersja Gośki Rozenek, a tu zonk. Biały talerz na okładce to taka zmyłka. W rzeczywistości chodzi o pedanterie w stosowaniu się do receptur kulinarnych.
Wyobraź sobie takiego chłopa, dajmy mu na imię Julian. Juliana karmiła mama i Julian miał zapowiedziane, że w kuchni to on nie ma czego szukać. Lata mijały i w końcu Julianowi przyszło do głowy, że może on by jednak spróbował. A co - najwyżej się nie uda. I zaczął, a jak to Julian, stwierdził, że jak coś robić, to porządnie. Krytycznym okiem patrzył na każdy przepis, na każdy efekt tego, co tworzył i jeszcze trzeba było przy tym wszystkim uważać, żeby czymś Juliana nie urazić.
Julian odnosił w kuchni sukcesy, ale zaliczał też porażki. Mimo to wiedział jedno - zawsze, ale to absolutnie zawsze trzeba się trzymać receptury. Nawet pomylenie kolejności składników może sprawić, że zaliczymy totalną wpadkę.
- Typowy cholerny przepis - powiedziałem ze współczuciem i zaleciłem, by zastosowała Zasadę Pedanta 15b. Mówi ona, że jeśli nie sprecyzowano ilości jakiegoś składnika, należy dodać dużo tego, co się lubi, trochę tego, za czym się mniej przepada, a w ogóle nie dodawać tego, co nam nie podchodzi.To, co mi się w tej książce podoba, to nie tylko styl prowadzenia tekstu. To również samo wydanie. Świat Książki zawsze przykładał baczną uwagę do tego, jak wydaje swoje pozycje i tutaj też nie zapomniał o szczegółach. Książka Pedant w kuchni ma twardą oprawę i bardzo wygodnie się ją czyta z uwagi na to, że zastosowano dość dużą czcionkę i większą niż zazwyczaj, interlinię.
Autor opisuje swoje kulinarne zmagania w sposób dość specyficzny - jednocześnie z humorem, ale też poważnie, co tworzy bardzo ciekawą mieszankę. Czytając, próbowałam sobie przypomnieć swoje pierwsze kroki w kuchni, ale niestety się nie udało. Gotuję chyba od 12 roku życia i początków mieszania w garach absolutnie nie pamiętam.
Myślę jednak, że Pedant w kuchni byłyby doskonałym upominkiem dla faceta, który chciałby (albo musi) nauczyć się gotować. Żeby biedny nie myślał sobie, że od razu Kraków zbudowano. I żeby się nie poddawał, bo... nie liczy się ilość, a jakość.