Gdybym mogła, czytałabym i oglądała na temat II wojny światowej dosłownie
wszystko. Myśl o tym, co chcesz. To mnie po prostu kręci. Gdzieś niechcący
wygrzebałam film „Powstali z popiołów”, zaparzyłam herbatę no i wiesz – cyk do
łóżeczka. Teraz żałuję. Ten oparty na faktach film obrzydził mi wieczór i cały następny dzień. Nie mogłam przestać o nim myśleć. Dosłownie wwiercił się w moją głowę.
Na początku było ok. Fabuła zaczyna się od tyłu. Główna
bohaterka wspomina czasy swojej młodości, początki kariery i pięknego życia.
Wiesz, tutaj mamy sceny rodem ze wspomnień przedwojennych Żydów – wypucowane
lakierki, piękne wnętrza, kasa, prestiż, kasa i dla odmiany kasa. Po prostu
ciśnie mi się na usta, że to kłuło Niemców w oczy. Żydowskie bogactwo, przepych
i możliwości. Mieli po prostu za dużo wszystkiego, nie kryli tego i to
sprowadziło na nich klęskę. Ale nie o tym mowa. Wróćmy do filmu.
Kadr z filmu Powstali z popiołów (cda.pl) |
Powstali z popiołów - z bajki do piekła
Główna bohaterka – młoda ginekolog Gisella Perl wpada w
ręce Niemców we własnym domu. Ona i jej rodzina zostają przeniesieni do getta,
a stamtąd lekarka trafia do KL Auschwitz. Bajka się kończy. Piękne lakierki
zamieniają się w drewniane trepy, a modna sukienka w brudny i zniszczony
pasiak.
Giselle w obozie dostrzega doktor Mengele. Tak, ten sam,
którego nazwisko do dziś powoduje zimne ciarki na plecach. Mengele werbuje Gisellę
do pomocy w swoich eksperymentach. Ta – co zrozumiałe – wykonuje je pod groźbą
utraty życia, ale w międzyczasie… z własnej woli zabija nienarodzone jeszcze
dzieci. Gisella Perl dokonuje w obozie masowych aborcji. Przyznaje się do
wykonania ich około tysiąca! Ciąże usuwa
gołymi rękami, będąc przekonaną, że w ten sposób ratuje kobietom życie. Cóż,
różnie można rozumieć pojęcie pomocy.
Pomoc czy ukryta zemsta?
W jednej ze scen lekarka wyrywa z ciała więźniarki dziecko,
które płacze. Dziecko, tak duże, że gotowe już do samodzielnego życia. Gisella
wychodzi z nim na dwór, dusi je szmatą i chowa pod stertą trupów. A Bóg widzi i
nie grzmi. Nie mów mi, że robiła dobrze.
- Po pierwsze nigdy nie miała pewności, że ciężarna naprawdę zginie, jeżeli ta nie zabije jej dziecka.
- Po drugie, jeżeli te dzieci miały i tak zginąć w obozie z rąk nazistów, to po co Gisella nurzała ręce w ich niewinnej krwi?
- Po trzecie – ona nie pomagała. On wyręczała Niemców. Brała na siebie coś, co oni i tak by zrobili. Swoje działania tłumaczyła tym, że zabija dzieci, by ratować kobiety i by te miały w przyszłości możliwość urodzenia kolejnego potomstwa. Tak jakby dziecko było zabawką. Jak nie to, to inne, byleby matka żyła. Bo widać życie matki ważniejsze jest od życia dziecka. Obrzydliwość.
Ja to widzę tak – Gisella Perl, nad którą tak lituje się
cały świat, zabijała dzieci w prywatnej wendettcie. Robiła to, by przeżyły
kobiety, które kiedyś odbudują wybijanych w obozach Żydów. Moim zdaniem to była
jej prywatna zemsta na Niemcach. Mogę się mylić, ale nie widzę żadnego,
sensownego powodu, by młoda, uczciwa lekarka, która składała przysięgę
Hipokratesa, przedkładała jedno życie ponad drugie. Nie w jej gestii leżało to,
by decydować o życiu tych nienarodzonych maleństw. Nie do niej należało
odbieranie im życia cuchnącymi szmatami.
Okładka filmu i książka napisana przez Gisellę Perl po wojnie |
W końcu nie ona powinna otrzymać prawo leczenia po wojnie w
Stanach. Jak można zabić 1000 istnień, a później, jak gdyby nigdy nic pomagać
innym istnieniom przyjść na świat? Nie przekonują mnie argumenty, że obóz to inna
rzeczywistość i moralność. Były w nim lekarki, które odebrały życie sobie, nie
chcąc zgodzić się na to, by odbierać je innym. Jak widać, były też takie, dla
których różnica między „chodź na świat” a „zniknij z tego świata” była
niewielka.
Usilna próba powrócenia do zawodu była Giselli potrzebna,
by zmazać poczucie winy. Skoro zabiła tysiąc, może chciała wyrównać ten
rachunek, drugiemu tysiącowi pomagając przyjść na świat. Ciekawa jestem, co
czułyby kobiety, które po wojnie trafiły pod skrzydła Giselli, gdyby wiedziały,
co robiła ona z dziećmi jeszcze jakiś czas temu. To pewnie nie byłoby dla nich komfortowe.
To byłaby odraza być może tak wielka, jaką ja czuję dziś.
Nie musisz się ze mną zgadzać, ale uszanuj moje zdanie. Nie byłam tam, nie widziałam i nie rozumiem. Mogę nawet nie być sobie w stanie wyobrazić pewnych kwestii, ale mogę je ocenić i robię to. Dlatego że mi wolno i dlatego, że chcę.
Czasami warto się zastanowić, gdzie leży granica między
koniecznością a hipokryzją i to nie tylko w kontekście zabijania, ale w każdym
innym. Nie może być tak, że jedno życie jest lepsze, a drugie gorsze. Że jedno
zasługuje na oglądanie świata, a inne nie. Kwestie zasadności życia nie powinny podlegać dyskusji.
Ja chyba też kiedyś oglądałam ten film.
OdpowiedzUsuńDzisiaj jednak nie przypominam sobie jaki był stosunek twórców filmu do tej kobiet...to z pewnością dało się wyczuć w czasie jego oglądania.
Był pozytywny, jakby opowiadali historię jakiejś męczennicy...
UsuńO właśnie......
Usuń